Rozdział I
Tajemniczy labirynt
Biegłam
ciemnym korytarzem. Słyszałam bicie swojego serca coraz głośniej
i wyraźniej, jak nigdy dotąd. Czułam się, jakby ogromny płaszcz
ciemności pokrył mnie i moje ciało. Chciałabym w tamtej chwili
wiedzieć, o co chodziło. Ciągle zadawałam sobie pytania: gdzie
się znalazłam, jak się tu znalazłam i dlaczego się tu znalazłam.
Było mi tak niedobrze, że w tamtej chwili nie do końca pamiętałam
swoje pełne imię. „Jesteś potężnym duchem, dasz radę” –
powtarzałam ciągle w myślach. Niestety nie wiedziałam, jak sobie
ją dać.
***
W
pewnej chwili ujrzałam niewielki blask, tak jakby na końcu tunelu.
Postanowiłam pomaszerować w kierunku błyskotki. Okazało się, że
dobrze zrobiłam, ponieważ było to wejście, wejście do czegoś
naprawdę bajecznego, ciekawego i genialnego zarazem. Znalazłam się
w labiryncie. Wciąż nie dowierzałam własnym oczom i wciąż
czułam się zakłopotana. W zasadzie nie wiem, co sprawiło, że
wtedy bardzo się ucieszyłam. Chyba to, że wreszcie wyszłam z tak
cuchnącego miejsca, jasne, na pewno to.
Wracając do wątku, sufit, podłoga i kolumny wykonane były z dostojnie wyglądającego, krystalicznego lodu. Ze stropu zwisały diamenty, wszystkie lodowe, na niewidzialnych niciach. Ściany pomieszczenia fenomenalnie odbijały zwisające formacje klejnotów. Całe pomieszczenie było naprawdę rozległe, a dookoła mnie fruwały połyskujące iskierki. Czas przestał dla mnie istnieć, natychmiast wyruszyłam na poszukiwanie wyjścia do realnego świata. Swoje poszukiwania zaczęłam od drogi pierwszej. Każda uliczka wyglądała dokładnie tak samo. Zdawałam sobie sprawę z tego, że naprawdę ciężko będzie mi zawrócić. Wydawało mi się, że szłam godzinami, podczas gdy spoglądnęłam na zegarek, nie minęło nawet piętnaście minut. Droga całkowicie mnie wyczerpała, a myśl, że są kolejne, pewnie jeszcze dłuższe i jeszcze nudniejsze, skrupulatnie dobijała. Wreszcie dotarłam na miejsce... Właściwie nie było to miejsce. Gdy otworzyłam spore drzwi ze złotymi zdobieniami, wyglądające na królewskie, powitał mnie wąski korytarzyk. Na końcu można było dostrzec misternie zdobione schody. Zrobiłam kilka kroków. Nagle dziwnym trafem znalazłam się tuż przy końcu. Tak, wtedy zrozumiałam – byłam w tajemniczej świątyni, pełnej zagadek i sekretów – właściwie to najbardziej lubię. Nie miałam pojęcia, dlaczego wylądowałam właśnie tutaj, ale od zawsze lubiłam przygody, tego nigdy za wiele.
W pewnej chwili zorientowałam się, że coś lub ktoś ewidentnie mnie śledzi. Poczułam się troszkę nieswojo, ale nie zwracałam na to dalszej uwagi. Przycupnęłam na gruncie. Postanowiłam odpocząć. Spokój nie trwał zbyt długo, ponieważ, jak się okazało, usiadłam na jakimś oznaczonym kafelku. Me serce znów zaczęło bić szybciej. Szybkim, zgrabnym ruchem ręki, jak to mam w zwyczaju, uaktywniłam jakąś pułapkę – ja po prostu uwielbiam pakować się w kłopoty, nie ma co. Ze ścian przewierciły się kolce, same ściany natomiast powoli zaczęły się zbliżać, coraz szybciej i szybciej. Skoro jest pułapka – pomyślałam – to musi być jakieś rozwiązanie. Niemożliwością byłoby to, gdybym została uwięziona, to cudowne miejsce skrywało jakiś sekret i nie mogłam zginąć na dzień dobry.
W końcu dostałam klaustrofobii od patrzenia w coraz bardziej zwężające się boki korytarzyka, w którym się znajdowałam. W ostatniej chwili wypatrzyłam dziwny kafelek, zupełnie niepasujący do innych, był on kafelkiem białym, a nie brązowym. Pomyślałam, iż będzie to moja deska ratunku, co do tej zagadki się nie pomyliłam. Faktycznie, po wciśnięciu pośrodku tego małego, białego kwadracika, ściany zaczęły się rozstępować. W mgnieniu oka ujrzałam ponownie labirynt. Coś jednak tutaj się zmieniło od mojej ostatniej wizyty. Chwilę pomyślałam i stwierdziłam: tak, jeden z boków ostatniej kolumny jest niesymetryczny w stosunku do reszty, a wcześniej tak nie było. Postanowiłam tam zajść.
Gdy znalazłam się już na miejscu, moim oczom ukazał się ogromny kamień. Od razu go rozpoznałam: to przecież magnetyt, a magnetyty blokują magię i wszystkie pochodne. Jak mogłam na to nie wpaść? Cóż, wtedy wpadł mi do głowy pewien szalony pomysł. Skoro nie mogę używać magii, to moim zadaniem jest zniszczenie tego kamienia bez jej pomocy… Tak, to na pewno to. Tylko jak ja sobie poradzę? – rozmyślałam. Przecież byłam taka drobna. Przykucnęłam chwilowo i znowu zaczęłam myśleć. Naprawdę uwielbiam to robić, nie da się ukryć.
Wracając do wątku, sufit, podłoga i kolumny wykonane były z dostojnie wyglądającego, krystalicznego lodu. Ze stropu zwisały diamenty, wszystkie lodowe, na niewidzialnych niciach. Ściany pomieszczenia fenomenalnie odbijały zwisające formacje klejnotów. Całe pomieszczenie było naprawdę rozległe, a dookoła mnie fruwały połyskujące iskierki. Czas przestał dla mnie istnieć, natychmiast wyruszyłam na poszukiwanie wyjścia do realnego świata. Swoje poszukiwania zaczęłam od drogi pierwszej. Każda uliczka wyglądała dokładnie tak samo. Zdawałam sobie sprawę z tego, że naprawdę ciężko będzie mi zawrócić. Wydawało mi się, że szłam godzinami, podczas gdy spoglądnęłam na zegarek, nie minęło nawet piętnaście minut. Droga całkowicie mnie wyczerpała, a myśl, że są kolejne, pewnie jeszcze dłuższe i jeszcze nudniejsze, skrupulatnie dobijała. Wreszcie dotarłam na miejsce... Właściwie nie było to miejsce. Gdy otworzyłam spore drzwi ze złotymi zdobieniami, wyglądające na królewskie, powitał mnie wąski korytarzyk. Na końcu można było dostrzec misternie zdobione schody. Zrobiłam kilka kroków. Nagle dziwnym trafem znalazłam się tuż przy końcu. Tak, wtedy zrozumiałam – byłam w tajemniczej świątyni, pełnej zagadek i sekretów – właściwie to najbardziej lubię. Nie miałam pojęcia, dlaczego wylądowałam właśnie tutaj, ale od zawsze lubiłam przygody, tego nigdy za wiele.
W pewnej chwili zorientowałam się, że coś lub ktoś ewidentnie mnie śledzi. Poczułam się troszkę nieswojo, ale nie zwracałam na to dalszej uwagi. Przycupnęłam na gruncie. Postanowiłam odpocząć. Spokój nie trwał zbyt długo, ponieważ, jak się okazało, usiadłam na jakimś oznaczonym kafelku. Me serce znów zaczęło bić szybciej. Szybkim, zgrabnym ruchem ręki, jak to mam w zwyczaju, uaktywniłam jakąś pułapkę – ja po prostu uwielbiam pakować się w kłopoty, nie ma co. Ze ścian przewierciły się kolce, same ściany natomiast powoli zaczęły się zbliżać, coraz szybciej i szybciej. Skoro jest pułapka – pomyślałam – to musi być jakieś rozwiązanie. Niemożliwością byłoby to, gdybym została uwięziona, to cudowne miejsce skrywało jakiś sekret i nie mogłam zginąć na dzień dobry.
W końcu dostałam klaustrofobii od patrzenia w coraz bardziej zwężające się boki korytarzyka, w którym się znajdowałam. W ostatniej chwili wypatrzyłam dziwny kafelek, zupełnie niepasujący do innych, był on kafelkiem białym, a nie brązowym. Pomyślałam, iż będzie to moja deska ratunku, co do tej zagadki się nie pomyliłam. Faktycznie, po wciśnięciu pośrodku tego małego, białego kwadracika, ściany zaczęły się rozstępować. W mgnieniu oka ujrzałam ponownie labirynt. Coś jednak tutaj się zmieniło od mojej ostatniej wizyty. Chwilę pomyślałam i stwierdziłam: tak, jeden z boków ostatniej kolumny jest niesymetryczny w stosunku do reszty, a wcześniej tak nie było. Postanowiłam tam zajść.
Gdy znalazłam się już na miejscu, moim oczom ukazał się ogromny kamień. Od razu go rozpoznałam: to przecież magnetyt, a magnetyty blokują magię i wszystkie pochodne. Jak mogłam na to nie wpaść? Cóż, wtedy wpadł mi do głowy pewien szalony pomysł. Skoro nie mogę używać magii, to moim zadaniem jest zniszczenie tego kamienia bez jej pomocy… Tak, to na pewno to. Tylko jak ja sobie poradzę? – rozmyślałam. Przecież byłam taka drobna. Przykucnęłam chwilowo i znowu zaczęłam myśleć. Naprawdę uwielbiam to robić, nie da się ukryć.
Mój
trans przerwały trzaski i huki. Po prawej stronie pokazały się
wielkie drzwi (nie, nie było ich tam). I jeszcze z kilku innych
stron. Po sekundzie zniknęły, ale zostawiły po sobie ogromne
wnęki, z których wkrótce wyszły przerażające, kamienne potwory.
Masywne cielsko głównie wykonane z kamienia i lawy, swoim wyglądem
budziły postrach i nieprzyjemne odczucia. Przyznam, że skoczyłam z
wrażenia. Jakim cudem mam je pokonać bez użycia magii? Potwory
szły ociężałym i wolnym krokiem w kierunku mnie.
Swoim
zwyczajem wszystko przemyślałam i doszłam do wniosku, że
świątynia, w której się znajdowałam, posiada jakieś mityczne
moce, które najwyraźniej ktoś próbuje przede mną ukryć. Szybko
złapałam się jednej z diamentowych formacji powieszonej na
stropie. Dobrałam się jednego diamentu i uznałam, że na niego
wskoczę. Tak samo z drugim i trzecim, jak i kolejnymi. Zdziwiło
mnie to, że diamenty sypią się mi pod nogami, dlatego też
przyspieszyłam tempo, by po prostu nie spaść. Na ostatnim
diamencie było napisane coś w dziwnym języku:
гармония.
„O
co tutaj chodzi?” zapytałam sama siebie, jakbym miała coś nie
tak z głową. Popatrzyłam w górę i niedługo po tym ukazała mi
się majestatyczna istota. Oślepiła mnie swoją poświatą i mocnym
blaskiem, który bił z jej pomarańczowych oczu. Miała błyszczące
skrzydła, dokładnie takie, jak posypane brokatem. Ale nie takim
ziemskim, takim magicznym. Stanęła przede mną i przywitała mnie
następującymi słowami:
– Witaj,
królowo balansu i spokoju.
Podrapałam
się po głowie, dodając w myślach: „Co? Od kiedy jestem
jakąkolwiek królową?”. Przemilczałam tę kwestię i słuchałam
dalej.
– Nazywam
się Arkadia. Nie wiem do końca, czy mnie znasz. Jestem pierwszą
czarodziejką Wszechświata. Mam takie małe, osobiste pytanie. Czy
też uznajesz za prawdę bajkę o Płomieniu Smoka i Wodnych
Gwiazdach, które „stworzyły” świat? Jestem tu też po to, żeby
cię uświadomić.
– Nie,
ale jestem świadoma tego, że to nie one, tego dokonali Twórcy.
Wiesz coś może o nich? Tak bardzo chciałabym ich kiedyś spotkać!
– uśmiechnęłam się w nadziei, że wreszcie będę mogła poznać
najważniejsze osobistości wszystkich wymiarów.
– Niestety,
nie po to tu jestem. Poza tym Twórców nie znam, oni nie za bardzo
przejmują się kimś takim, jak czarodziejki. I wątpię, żeby
kiedykolwiek nad tym rozmyślali. Jesteśmy po prostu niziutcy przy
nich. Wszyscy, rozumiesz? – wzruszyła ramionami.
Nie
poczułam się uradowana słowami kreatury, dlatego przewróciłam
oczami, odpowiadając po chwili:
– Dlaczego
się tu pojawiłaś?
– Mam
dla ciebie zagadkę, która pomoże ci wyjść z tego labiryntu. Czy
podejmujesz się rozwiązania? Masz jedną szansę. Albo odpowiesz
poprawianie, albo zostajesz tu na zawsze.
Odparłam
oczywiście, że podejmuję się, przecież nie boję się wyzwań i
zagwozdek, ja je uwielbiam.
W
moich rękach natychmiast pojawiła się pergaminowa kartka, cudnie
zdobiona znakami, które pewnie miały mi coś powiedzieć, a ja nie
byłam w stanie ich rozszyfrować. Zabrałam się za czytanie. To, co
tam ujrzałam:
Nie
możesz jej dotknąć, nie możesz jej zobaczyć, czasem masz ją w
głowie, czasem jej nie ma, bo jej po prostu nie ma.
Początkowo
byłam zupełnie zdezorientowana, żaden przedmiot czy zaklęcie nie
pasowało do opisu. W końcu znalazłam odpowiedź i miałam nadzieję
tylko, że wszystko jest z nią w porządku... Raz kozie śmierć,
więc wypowiedziałam:
PUSTKA.
Dosadnie
i przesadnie podkreślając.
***
Faktycznie,
po jakże uroczystym oznajmieniu, że znam odpowiedź... Zaczęłam
unosić się w górę, powoli tracąc labirynt w zasięgu wzroku.
Kamienne stworzenia zniknęły z mej linii widnokręgu, zarówno jak
i magnetyt. W końcu mogłam korzystać z magii. Tak bardzo się
ucieszyłam tymże faktem, że zapomniałam, że nadal jestem w
pułapce. Otaczała mnie kompletna pustka (i to ta sama pustka, która
była odpowiedzią), byłam na jakiejś okropnej planecie, na której
było strasznie zimno. Szybko włączyłam tryb ducha i przestałam
na nie narzekać. Zegarek, który często nosiłam w malutkiej
kieszonce w spodniach, pokazywał godzinę dwudziestą piątą.
Miałam rozumieć, że czas tam nie istniał. Gazowy olbrzym otoczony
był nieprzyjemną, ciemną aurą. Złą energię wyczułam
momentalnie. Zaczęłam powoli się nudzić, nic się nie działo.
„Przeszłam ten labirynt tylko po to, żeby oglądać iście
„piękne” widoki z poziomu tej planety? To chyba jakiś
nonsens...” – ponownie powiedziałam do siebie.
– Nie
musisz oglądać widoków – usłyszałam skrzeczący głos, który
dodał: – zawsze możesz oglądać mnie.
– Ciebie?
Kim ty w ogóle jesteś? – przewróciłam oczami, nie przywiązując
do chamskiej odzywki uwagi.
– Ja?
Tylko duchem – odpowiedział głos.
– Szkoda
tylko, że ja też nim jestem i wyczuwam obecność tych dobrych i
złych – docięłam.
– Wiem,
kim jesteś, mała. Opuść tę planetę, chyba że szukasz zwady –
zaśmiał się wredny głos kobiety. Teraz już mniej skrzeczący,
miał wydźwięk bardziej szyderczy. Rzuciłam lodowate spojrzenie
światu, a moja ręka aż drgała, żeby plasnąć się w czoło. A
wydawało się, że to ona zarządzała tą planetą i sama mnie tu
ściągnęła. Pewnie jakaś pomyłka, to już się zdarzyło.
– Nie
przyjmuję sojuszów, dziękuję – odburknęłam, ciągle
przytrzymując drgającą rękę. – Dlaczego chcesz mnie wygonić?
Przecież to chyba ty mnie tu przywołałaś – zapytałam
ciekawsko.
– Zaraz...
Królowa Harmonija? Przepraszam, Waszmości nie poznałam.
Z
obłoków nagle wydostała się pokaźna błyskawica. Najpierw
ujrzałam zarysy i cień postaci, która zaraz miała mnie przywitać.
Kiedy ukazała mi się w pełni, nie zmieniło się wiele po
przejściu z cienia na normalność. Ubrana była w dosłownie same,
czarne płachty, na głowie miała kaptur. Jedyne, co nie było
czarne to twarz, ta była biała, a oczy czerwone. Usta mocno
bordowe.
– Powiedz
mi, od kiedy jestem królową? Wciąż tego nie rozumiem!
Mroczna
wiedźma nagle stała się potulna jak baranek i tak samo potulnym
wzrokiem zaczęła opowiadać.
Jej
historia była dość krótka. Dowiedziałam się z niej, że to
wiatr mianował mnie na królową... Jakim cudem, jakim cudem o tym
nie wiedziałam? Przecież żyłam jak każda normalna istota we
wszechświecie.
Po
pewnym czasie jakieś niebieskie ciało ze złocistym ogonem
przemknęło po lewej. Zaciekawiło mnie, więc obróciłam się. W
tej samej chwili poczułam silny ścisk w żołądku... Dalej nic nie
pamiętam...
Ogólnie dawno mnie ktoś w internecie widział, ale teraz kiedy wracam mam zamiar to zrobić z większym lub mniejszym hukiem. Zacznę od twojego opowiadania, bo akurat się napatoczyło. Przygotuj się, że całkowicie różowo nie będzie.
OdpowiedzUsuńZacznijmy od plusów. Po pierwsze - opisy! Są genialne, prześwietne, wręcz idealne. Bardzo dobrze opisują otaczający bohaterów świat, czytelnik bez trudu jest w stanie wyobrazić sobie wszystko wyobrazić. To zdecydowanie wielki atut twojego opowiadania.
Po drugie - akcja. Przemyślana, nie rozłazi się w nieskończoność, jest w miarę spójna choć zdarzyło się parę chaotycznych miejsc. I przede wszystkim - jest ciekawa. Wciągnęła mnie niesamowicie, nie mogę się doczekać kiedy Harmonija pozna do końca swoją historię i kiedy dowiemy się o co chodzi dokładnie z tym wiatrem. Czy czarodziejka pozna Twórców? I kim będzie jej ewentualny wróg? Jeśli po przeczytaniu rozdziału czytelnik czuje niedosyt i jest spragniony dalszego ciągu, to znaczy, że jest dobrze.
Teraz parę uwag natury technicznej. Po pierwsze - w przyszłości justuj tekst. To naprawdę ułatwia czytanie, a wszystko wygląda estetyczniej. Po drugie - rób więcej akapitów! Taka zbita bryła tekstu odstrasza tylko czytelnika i zniechęca do czytania. Do tego sprawia, ze tekst wydaje się być chaotyczny i niespójny.
I na koniec - kiedy piszesz w pierwszej osobie staraj się rozbudować opisy tego co dana postać myśli, jak się zastanawia. Tylko tego tak naprawdę brakowało mi w całości, a przedstawiając tok myślenia postaci można świetnie pokazać jej charakter.
Podsumowując - jest naprawdę dobrze, ale jeszcze parę detali warto poprawić.
Pozdrawiam
Luna Fin
Dziękuję za opinię, to naprawdę pomoże mi w dalszym rozwijaniu się.
UsuńCo do justowania tekstu - nie bardzo się zgadzam, ponieważ poprzez justowanie źle przenosi wyrazy i wtedy dopiero czytelnik ma trudny orzech do zgryzienia, również poprzez ogromniaste spacje, które są nierówne i nie wygląda to za dobrze, chyba że w książce, ale tam przenoszone są wyrazy, komputer dodaje spacje.
I fakt, akapity powinny być, jeszcze poczytam, edytuję potem i może jakieś dodam.
Przedstawianie toku myślenia wezmę pod uwagę, dzięki.
Pozdrawiam,
Domino
A, co do tego justowania - faktycznie trochę lepiej to wygląda, dziękuję za poradę, postaram się do niej zastosować. Myślałem, że będzie wiele gorzej. Kiedyś justowałem w starym, bardzo starym Wordzie i dlatego miałem taką niechęć do tego. Jeszcze raz pozdrawiam i dziękuję za opinię.
UsuńJeśli od razy ustawisz sobie w Wordzie by pisać tekstem wyjustowanym to te ogromne spacje nie powinny się pojawić, a taki tekst naprawę jest przyjemniejszy dla oka.
Usuń